Bieg Szlak Trafi

 06.08.2016

 Parchatka

A niech to Szla(k)g Trafi!.
5 rano. Pobudka. Owsianka. Patrzę za okno... uff chłodno. Dzień Dobry! Zapowiada się dobra pogoda...no może nie dla urlopowiczów, ale dla biegaczy zdecydowanie!
8.00. Jesteśmy na miejscu, jest parking (ba i nawet miejsce na nim), wszystko idzie ładnie gładko i sprawnie.
Wcinam dwie buły z dżemem, kawka.

Mała rozgrzewka. Start!
Jest mokro, trochę ślisko (o jakie szczęście, że mam SpeedCrossy, dobrze trzymają się nawierzchni). Pierwszy podbieg. Gorąco. Ściągam koszulkę. Komentarze płci przeciwnej nie robią na mnie wrażenia. Biegnę. Wąskie ścieżki, korzenie, a pokrzywy i gałęzie czule dotykają moich odkrytych rąk, pleców i brzucha. Ktoś pyta, czy nie parzą mnie pokrzywy, a Ja nie wiem, nie czuję (może jestem gruboskórna...hmm). Podbieg, zbieg, (co się dziwisz, w końcu biegniemy w wąwozie). Błoto. Jeszcze więcej błota. Ktoś gubi buta w grząskim gruncie, ktoś klnie pod nosem, ktoś skacze w poszukiwaniu stabilnego podłoża (oj nie tutaj, nie tu! Plum!).
Hop, hop skaczę i Ja. Aaa!!! Źle wymierzyłam i ląduję w czarnej brei! Teraz już wiem, co to znaczy wdepnąć w niezłe bagno. Eh...Plus 1 kg w butach, mokre skarpety, chlupie! Zdejmuję opaskę, potem skarpety (bieg pod hasłem rozbieramy się), najchętniej zdjęłabym te ciężkie buciory, ale chyba jeszcze się przydadzą! Jest i pole i uprawa porzeczek, potem znów wąwóz i błoto i podbieg i zbieg. Pierwszy raz widzę uprawę chmielu i tyle... błota!

I choć nie był to łatwy bieg, ale im trudniej tym ciekawiej, tym więcej wspomnień.
Diabelsko ciężki bieg, a że cyrograf podpisałam, pobiec musiałam
(Ta Karczma Parchatka się nazywa)!
Dobiegłam 8-ma wśród kobiet z czasem 2:13:39.
A po biegu...

Siedzą, piją, gulasz wcinają.
tańce, hulanki swawola,
ledwo karczmy nie rozwalą.
Ha, Ha, hi, hi, hejże hola!
Nooo... prawie :)

Brudna, zadowolona... biorę się do skrobania butów z błota!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria