Ultra Śledź

Supraśl

24.02.2017

Supraśl małe, spokojne miasteczko otoczone Puszczą Knyszyńską. Miałam już okazję poznać to urokliwe miejsce dwa lata temu, podczas wyścigu rowerowego MTB, który odbywał się latem. To co pamiętam to piach, kurz, upał i kąpiel w rzecze Supraśl.
O Ultra Śledziu dowiedziałam się od koleżanki, która zapisała mnie na 50 km tuż po otwarciu zapisów (o północy) nie mogąc mnie dobudzić wiadomościami. Dziękuję Ania, dzięki Tobie miałam okazję poznać Puszczę Knyszyńską na własne...nogi.
Piątek. Wyjeżdżamy. Jest mokro, zimno i pada, a na dodatek wieje! Nooo nie... jeśli jutro ma być taka pogoda to Ja nie widzę się na tym biegu. Wizja kąpieli błotnych nie napawa mnie optymizmem. 
Docieramy do Biura Zawodów, które mieści się w Domu Ludowym. W mieście cicho... a ta cisza złowieszcza jest. Nie jestem dobrze przygotowana, pogoda nie zachęca, boję się... "ale przecież gdzie nie ma lęku, tam nie ma wyzwania" C. Ahern.

Ścianka dla celebrytów.
W biurze radośnie i gwarno, jakby cała energia miasta zgromadziła się w tym miejscu. 
Idziemy po pakiety. Ale zaraz, zaraz... nie tak łatwo moi drodzy. Najpierw weryfikacja wyposażenia. Przyznam, że nigdy nie spotkałam się z tak szczegółowym sprawdzeniem zawartości plecaka. Uprzejmy Pan weryfikator uświadamia mi, że nie dostane pakietu, póki nie pokaże, iż posiadam: plecak z bukłakiem, czołówkę, bandaż elastyczny, folię NRC, jedzenie (żele, batony, co kto lubi), naładowany telefon (akurat miałam rozładowany, ale obiecałam naładować). Mało tego musimy pokazać ubrania, w których zamierzamy pobiec: legginsy, bluzę, kurtkę, buff, rękawiczki... Musiałam się wrócić do auta, aby wygrzebać ubrania... Ja do auta, niektórzy podobno do Białegostoku, czy gdzie tam mieszkali... Butów nie muszę pokazywać... chyba wierzyli, że nikt z Nas nie zamierza pobiec w szpilkach. Bardzo dokładna weryfikacja, ale grzecznie, uprzejmie i miło.
Pokaż kotku, co masz w środku, czyli weryfikacja wyposażenia.

I fajnie, bo widać organizatorzy troszczą się o nasze bezpieczeństwo od samego początku. Odbieram pakiet, nr startowy, chip, buff
Koszulka dodatkowo płatna, dodatkowo w Sklepiku Śledziowym możliwość zakupu bluzy, czy kubka. W biurze kilka stoisk z żelami i innymi gadżetami. Całe szczęście, bo zapomniałam paska na nr startowy.  Odprawa: jasno, rzeczowo i na temat.
Biuro zawodów i odprawa.

Możemy jechać do domu, przespać się kilka godzin.
5.40. Ciemno, zimno i do domu daleko. 
Przed startem zostawiam rzeczy w depozycie, tj. busika obsługiwanego przez miłą Panią, która przyjmuje mój plecak pomimo, że zapomniałam worka na depozyt... ten stres poranny...
5.55. Kilka słów "ważnych osób", okrzyk "Cała Polska śledzi śledzia" i biegniemy. Początkowo przez miasto, mijamy most, po czym skręcamy w las. A tam... wita nas powalone drzewo... ohoo...zapowiada się bieg z naturalnymi przeszkodami! A Ja myślałam, że będzie nudno. Nie jest! Jest za to pod górkę, jest śnieg, jest ślisko, jest lodowisko. Pierwsze kilometry to rozgrzewka, którą studzi wydzierająca się z koryta rzeka. Ósmy kilometr biegu, jedni zdejmują buty, inni brodzą w lodowatej wodzie. Dokoła słychać okrzyki biegaczy, przeważa słowo na "O k..."i nie jest to bynajmniej "O kaczka", czy "O kąpiel"! Woda najpierw do kostek, potem do łydek....Ała!!! Jak zimno! "Dlaczego? Dlaczego Oni Nam to zrobili?" myślę (oprócz tego rzucam słowa na k... bo my Polacy tym słowem wyrażamy swoje niezadowolenie, jak również radość, zdziwienie, niedowierzanie i szereg innych emocji). Nie potrafię ocenić jaki dystans biegnę w wodzie, chcę jak najszybciej się z niej wydostać i... pójść do domu, ogrzać stopy! Tak jak wtedy, gdy będąc dzieckiem skąpałam się na lodowisku (czytaj stawie, który ledwo co zamarzł), a po powrocie do domu babcia pakowała moje stopy do piekarnika kuchni węglowej (stopy tylko,bo babcia czytała Prusa i wiedziała, że umieszczenie dziewczynki w rozgrzanym piecu to nie najlepszy pomysł). Nie Ja jedna mam kryzys, ale wszyscy starają się podejść do tego z uśmiechem. W końcu "Im trudniej, tym lepiej" jak mówili później organizatorzy. Pocieszam się, że po morsowaniu stopy są bardziej zmarznięte. Wbiegam na mostek rzeki, która wylała, staram się skupić na widokach. 
Rozlewiska. Fot. Magia Podlasia Paweł Tadejko

Rozlewiska, bagna, a pośrodku... chatka drewniana przechylona w jedną stronę, zatopiona częściowo w wodzie. Niesamowity widok, ktoś kiedyś tam mieszkał, co robił, kim był... Trzeba o czymś myśleć, przede mną jeszcze 40 km biegu. 
Biegnę, nikogo przede mną. Biegnę przed siebie. Ale zaraz, zaraz... gdzie są taśmy wyznaczające trasę... może dalej. Odwracam się, biegną za mną ludzie... oni musieli widzieć taśmy. Zatrzymuję się "Widzieliście taśmy pod drodze". Nie, biegniemy za Tobą". No to wyprowadziłam towarzystwo w pole... Z jednej strony mi głupio, ale z drugiej... przecież wszyscy powinni wiedzieć, że nie należy ufać kobiecie! Zwłaszcza w lesie! Pierwszy raz pogubiłam się na trasie podczas zawodów. Zawracamy.
Pierwszy punkt kontrolny znajduje się na ok. 20 km. Ale zanim odbiorę darmową herbatę i wafelka muszę wdrapać się na górę! Witamy w Ogrodniczkach! Zafundujemy Ci największe górki tego biegu! 
Stromo. Na szczęście są kibice, fotoreporterzy, trzeba się uśmiechać i pokazać "Bardzo się cieszę, że tu jestem, wcale nie jestem zmęczona... a ta górka... phiii ...wbiegam na nią niczym Rocky na schody". Oczywiście nie wbiegam, ale jakoś się wdrapuję i... zostaję otoczona wolontariuszami: "Czego potrzebujesz?", "Nalać Ci wody do bukłaka?". I nie wiem, czy tak źle wyglądam, że tak się o mnie troszczą, może ktoś ich opłacił, czy co? Otóż nie! Jeszcze nigdy nie spotkałam tak pomocnych wolontariuszy. Jestem w takim szoku, że nie wiem, czy biec dalej, czy zostać z Nimi, skoro tacy mili! I bufet dobrze zaopatrzony: wafelki, orzeszki, owoce, herbata i inne napoje. Biorę wafelka, dostaje herbatę i jednak ruszam dalej. 
Tam, tam w dół biegnij. Fot. BiegoStok Małgorzata Babul.
Był podbieg, więc musi być zbieg. I jest. Stromy, piaszczysty. A potem serpentynka, w górę w dół, w górę w dół. Ostatni zbieg pokonuję jest tak ostry, że pokonuję go zjeżdżając na ugiętych nogach, trzymając się gałęzi. 
Ogrodniczki.
Dalej już płasko. Droga wyjeżdżona przez traktory giganty, które zostawiły ślady swoich opon na glebie, a gleba zamarzła, gdzieniegdzie przykryta została ściętymi gałązkami, co dodatkowo utrudnia bieg. 
I znów powalone drzewa, ślisko i... rzeka. Na szczęście na rzece powalone drzewo, dziki czemu nie trzeba moczyć stóp (które już prawie suche). Każda przeszkoda jest wyzwaniem, każda próba  jej pokonania, małym zwycięstwem. Ktoś rzuca mi asekuracyjny kij, który wbijam w dno rzeczki i idę po drzewie. Udało się. Byle do kolejnego punktu. Wychodzi słońce. Nie wiem, czy chce popatrzeć na bandę idiotów latających po lesie, czy chce nam dodać otuchy. Obstawiam to drugie. Biegnę. Zachwycam się lasem, słońcem, och jak przyjemnie, och jak cudownie...chwila rozkojarzenia i...leżę. "Tak wszystko wporządku" odpowiadam na pytanie kuśtykając. Obite biodro daje się we znaki, ale jakoś dotrwam. Kryzys. Boli. Ibuprom. Idę. Próba biegu kończy się okrzykami na wspomnianą wcześniej literę, ale dla okrasy dodaję końcówkę "...mać". APAP. Podbiegam, idę, podbiegam idę i tak do 40-tego km, gdzie znajduje się kolejny punkt.
I znów kibice, wolontariusze, gorąca atmosfera.
Posilam się zupą pomidorową, łapię garść orzeszków i w drogę. 
Dalej będzie z górki, mówili. Fot. Magia Podlasia Paweł Tadejko.
 "Dalej będzie z górki" krzyczy wolontariusz... ale chyba nie znał trasy, bo zaraz po pojawia się przede mnie jedno, drugie i kolejne podejście. Dobrze, że mam towarzystwo, pomaga zapomnieć, że boli. Trasa znów interwałowa, ale na szczęście już nie tak strona jak poprzednio. Biegniemy, rozmawiamy, mijamy piękny punkt widokowy. 45 km. "Jeszcze tylko spokojna piątka i będziemy w domu, tzn. na mecie" mówię do współbiegaczy. Ci bardzo szybko uświadamiają mi, że trasa nie liczy 50 km, ale 54-56 km. Mój świat runął w gruzach. Teraz już wiem, że na tego typu biegach nie należy odliczać km do mety. 
Super Hero.

Biegniemy we czwórkę, po czym na rozwidleniu tras (Ultra Śledź to bieg na 80 km, a 50 km to bieg towarzyszący) spotykamy Batmana oraz Jego towarzyszkę, którzy kierują nas na odpowiedni tor. Nie sposób ich nie zauważyć. Zabawni element biegu, który mnie nieco ożywia. 
8 km do końca. Już płasko, gładko i wygodnie. Na koniec asfalt, kostka brukowa i upragniona meta! Wbiegamy we trójkę (przyznam, że przed samą metą robimy "spacerek", aby na końcówce wypaść dobrze... zdjęcia i takie tam).
Mam to.
Medal (drewniany, wypalany, taki jak lubię!), nalewka (Chuch Puszczy, Tradycyjna Nalewka ze Śledzia), piątki, uśmiechy, fotoreporterzy. Dziękuję chłopakom z Podlasia, którzy towarzyszyli mi na ostatnich kilometrach trasy.
Bolą mnie nogi, boli mnie zbite biodro, boli mnie kręgosłup. Ale tuz po przekroczeniu mety ten ból znika i zastępuje go radość. Pomimo trudności, zwątpienia na trasie jestem szcśliwa, ponieważ zrobiłam krok do przodu i pokonałam kolejny dystans, o którym kiedyś mogłam jedynie śnić. Do Supraśla jechałam z przekonaniem, że pokonam Śledzia. Podobno wiara czyni cuda, a "czasem coś się udaje tylko dlatego, że wierzysz, że się uda" S. King.
I udało się. 
Posiłek regeneracyjny.
Udaję się do namiotu, gdzie czeka ciepła herbata, ryż z warzywami, napoje z bąbelkami. O jak miło usiąść w fotelu w stylu "stare kino" po 7 godzinach i 15 minutach ganiania po lesie. 
Ale to nie koniec atrakcji. Zostajemy na dekorację oraz bankiet w Biurze Zawodów. 
Bankiet. Jedz, pij i śmiej się do woli.
Kanapki, sałatki, przekąski, regionalne piwo.
Jest okazja do świętowania. Dzik, a właściwie Śledź na podium! Gratuluję Marta! Nagrody niczego sobie, wynagradzają całodzienny trud tym najlepszym.
Na koniec koncert. Jestem pod wrażeniem.
Pobiegali, pojedli, popili i do domu wrócili.
A Ja...Pokonałam Siebie
Czasem unikamy rzeczy niewygodnych, trudnych, wymagających, boimy się porażki. A przecież "... nawet niepowodzenie daje nam nagrodę. Bez poczucia klęski człowiek nigdy nie pozna siebie w pełni, nie zmierzy głębi krepujących go lęków, nie dotknie granic drzemiącego w nim potencjału. Ludzie stroniący od wyzwań z obawy o porażkę ryzykują własne życie, skazując się na znane wszystkim demony – niezaspokojony głód duszy zastanawiającej się: - Co by było, gdyby..." D. Mason.

PODSUMOWUJĄC:
1. Świetna organizacja, choć pojawiło się kilka niedociągnięć:
- w pewnych momentach trasa była słabo oznakowana, a taśmy kolorem zlewały się z drzewami
- przesunięcie punktów o ok. 2 km niż było to podane.
2. Bardzo ciekawa i wymagająca trasa z naturalnymi przeszkodami..
3.Dobrze zaopatrzone punkty odżywcze (niektórzy narzekali na brak ciepłej herbaty, Ja tego nie doświadczyłam)
4. Przyjazna atmosfera tworzona przez organizatorów, którzy robią to wszystko z pasją i widać, że wkładają dużo serca, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. 
5. Dodatkowe atrakcje przygotowane dla biegaczy: 
- morsowanie 
- wycieczka do Galerii Na Skraju Puszcz w Poczopku
- bezpłatny wstęp do obiektów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku (do wykorzystanie w ciągu 2 tygodni)
- losowanie atrakcyjnych nagród.
6. Przystępna cena pakietu startowego (80 zł za dystans 50 km). A biorąc pod uwagę dodatkowe atrakcje, bankiet można powiedzieć, że tanio.
Gorąco Wam wszystkim polecam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria