Everest Run


Everest Run to dość nietypowy bieg po schodach. Odbiega on zasadami od „normalnego” Towerruningu, gdzie liczy się czas zdobycia najwyższego piętra. Tu dla odmiany ważna jest ilość wejść na najwyższe piętro Hotelu Mariott. Masz 24 godziny na pokonanie czterdziestu dwóch pięter tyle razy, na ile starczy Ci sił, ile chcesz, ile możesz. Wchodząc 9 razy możesz zaliczyć Szczyt Obciachu, czyli Gubałówkę, 15 wejść to Kasprowy Wierch, a wchodząc 65 razy to tak, jakbyś wdrapał się na Mont Everest. I stąd nazwa biegu. Wprawdzie widoków nie ma, ale i tak jest... ciekawie.
Bieg zaczyna się o 9, start podzielony jest na kilka tur, z czego ostatnia startuje o 13. Limit uczestników to zaledwie 200 osób, dlatego pakiety, zwłaszcza na wcześniejsze godziny rozchodzą się jak świeże bułeczki, dosłownie w kilka sekund.

Zasada: Wchodzisz po schodach, zjeżdżasz windą. I tak w kółeczko. Schody, woda, winda, schody, woda, winda, schody, izo, winda, schody, woda, winda, baton… powtórz tyle razy ile możesz, idź po medal, certyfikat i przez długi czas omijaj Hotel Mariott szerokim łukiem. Obiecuję, że na widok neonu MARIOTT będziesz miał drgawki, niepohamowane uczucie obrzydzenia, podobnie jak na widok szpinaku w dzieciństwie. A schody… no cóż… tu musisz poszukać dobrego psychologa, który poświęci Ci dużo czasu (a Ty poświęcisz dużo pieniędzy) na słuchanie Twoich opowieści, jak to budzisz się w nocy zlany potem, bo dręczą Cię koszmary, bo ktoś kazał Ci wejść po schodach,a Ty już swoje wychodziłeś. Wyprowadzisz się z bloku, zamieszkasz na wsi i do końca życia będziesz unikał schodów. Albo wersja druga: weźmiesz byka za rogi, pójdziesz na ER i zaliczysz więcej wejść niż poprzednio. Wersja nr 2 jest bardziej prawdopodobna. Dlaczego? Bo ER to wspaniali ludzi, cudowna atmosfera, świetna organizacja, a do tego wspieramy Fundację Wsparcia Ratownictwa RK. Poza tym jest to próba dla Twojej „głowy”. Żmudna, jednolita czynność, przy niewielkiej ilości snu jest prawdziwą próbą wytrwałości, która jest niesamowicie ważna w biegach długodystansowych, a nie szybkość. Choć Ja mądrzyć się nie będę, biegi ultra dopiero przede mną.
Ktoś mógłby spytać: Po co? Hmmm… A po co wchodzić na Mont Everest? Bo jest. Nie wszyscy muszą widzieć sens w tym, co robisz, ważne, że Ciebie to cieszy i czerpiesz z tego satysfakcję.

Rok temu wspinałam się po schodach przez ponad 20 godzin, w tym roku zmieniłam perspektywę i zostałam wolontariuszem, czyli tzw. Szerpem.
Nowe doświadczenie, nowe przeżycia i nowe spojrzenie, na coś co już znam.
Godzina 9. Zostaję przydzielona do funkcji Strażnika Teksasu, a raczej klatki schodowej. Do moich zadań należy wpuszczanie zawodników na schody, sprawdzanie, by nie wkradł się nikt z wcześniejszej godziny, wypraszanie kibiców, udzielanie informacji i takie tam. Ojej odpowiedzialne zadania… czuję się taka ważna, oj jaka ważna się czuję!!!!

Oficjalny start i ruszają. Ci, którzy mają doświadczenie z ER spokojnie, z rozwagą, ze świadomością co ich czeka przez kolejne 24 godziny. „Świeżaki” może ciut szybciej, a sztafety rwą się do rywalizacji, ale w końcu co pięć głów to nie jedna. I tak wchodzą, zjeżdżają, odpoczywają, jedzą. A Ja… rozmawiam, dopinguję, pilnuję, udzielam informacji. Ale jakoś tu cicho… Dajcie tu jakąś muzyczkę! Rok temu coś tam plumkało. „Jest możliwość podłączenia telefonu do głośnika” mówi organizator. Dobra, rozkręćmy imprezę, w końcu mamy ostatki! Włączamy temat z Rocky Balboa, dopingujemy! Jest rock, jest pop, energetyczne kawałki. O Akademii Pana Kleksa i Fantazji Fasolek nie wspomnę. „Kto wybiera playlistę” krzyczy ktoś. Ano My. Istny koncert życzeń. Ujrzeć choć jeden uśmiech na zmęczonych twarzach: bezcenne. Podobno „Śmiech to zdolność człowieka do obrony przed światem, przed sobą. Pozbawić go tej zdolności to uczynić go bezbronnym.”
Co jeszcze, co jeszcze, myślę? Co może im dodać siły? Maaam: Mam te moc z Krainy Lodu! Przepis na sukces: Puść Mam tę moc, dodaj układ choreograficzny i dopraw szczyptą uśmiechu, uderzając butelkami po wodzie mineralnej. Podawać, kiedy wychodzą z windy! Ale muzyka, taniec to nie wszystko. Widzę coraz większe zmęczenie.

Co może dodać mocy??? Piątka mocy. Prowizorycznie rysuję dłoń na kartce. Przybijają! Uśmiechają się, a może śmieją, nie ważne. Mają urozmaicenie! My dopingujemy, Oni chodzą. Po północy ląduję na wodopoju. W schowku znajdujemy 6-litrowego szampana i stawiamy na stole obok wody i wstrętnego izo. Umęczone oczy uczestników zauważają ten fakt, nagle rosną do rozmiarów pięciozłotówek. To znaczy, że nie jest z nimi tak źle, skoro poczucie humoru ich nie opuszcza.
Spędziłam tam 17 godzin. Poznałam wielu pozytywnie zakręconych wariatów biegowych, wysłuchałam tysiąca opinii na temat różnych biegów, zwłaszcza tych górskich. Widziałam zmęczenie, widziałam rezygnację, widziałam znużenie. Ale widziałam radość, pozytywną energię, która we mnie gdzieś ostatnio się zagubiła.
Zauważyłam, że po długim postoju bardzo trudno jest ruszyć z miejsca. Ale czasem warto spojrzeć w tył, aby móc ruszyć do przodu.
Wolontariat ma same plusy: nakarmią, odzieją, napitków nie żałują, a ile się człowiek wybawi to Jego.
A jeśli zamierzasz wystartować:
Zabierz ze sobą 
-śpiwór (lub koc), karimatę, 
-co najmniej 3 komplety zapasowych ubrań, 
-rękawiczki np. na rower (wchodząc możesz trzymać się poręczy, rękawiczki Ci to ułatwią), 
-zapas picia, 
-jeszcze większy jedzenia (nie tylko batony, warto zabrać konkretne dania w pudelkach, ryż z warzywami, sałatki itp.), 
-klapki, ręcznik i strój kąpielowy na basen (możesz korzystać z kompleksu basenowego w hotelu Mariott!), -przybory toaletowe (w każdej chwili możesz wziąć prysznic), 
-sportowy kubek (silikonowy wieszany na szyję). 
Nie oddawaj tych wszystkich rzeczy do depozytu, zaoszczędzisz czas i siłę, zabierz je na dół klatki schodowej.
A najważniejsze: Nie zapomnij zabrać uśmiechu, wiary w Siebie i mocnych nóg!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria