Ultramaraton Bieszczadzki

Miejsce: Cisna
Dystans: 52 km
Przewyższenia: 2000m

Po Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich w Lądku Zdroju czułam lekki niedosyt. Postanowiłam stopniowo wydłużać dystanse, spokojnie i powoli, aby nie rzucać się na głęboką wodę. Dlatego najpierw wybór padł na Festiwal Biegów Górskich w Krynicy, a następnie pierwszy ultramaraton. Wprawdzie 52 to nie takie ultra, ale nie od razu Rzym zbudowano.
A było to tak...
Mój plan dojazdu do Cisnej spalił na panewce, ze względu na problemy zdrowotne kolegi. Ale jeśli się czegoś chce, szuka się sposobu, a nie wymówki. Znalazłam post na stronie wydarzenia: „Jedziemy do Cisnej z Warszawy, mamy wolne miejsce”. No to pojadę z Wami. Takim oto sposobem, poznałam przemiłe małżeństwo: „Dobrze, ze z Nami pojechałaś, bo inaczej kłócilibyśmy się przez pół drogi”. Nocleg miałam w Lisnej oddalonej od miejsca startu o 3 km. Dotarłam, przygotowałam rzeczy i postanowiłam udać się na odprawę. 3 km spacer w pochmurny i dżdżysty wieczór przerwała mi pewna Pani kierująca autem: „Idzie Pani do Cisnej, na ten maraton? Niech Pani wsiada, podwiozę Panią, trzeba oszczędzać nogi”
Odprawa techniczna była krótka, ale rzeczowa. Wróciłam piechotą do Lisnej. Trochę martwił mnie poranny spacer na start. Niepotrzebnie. Pensjonat okupowany był przez innych biegaczy, także z transportem nie było problemu. Razem z chłopakami z grupy Dzikie Grubasy Szatana dotarłam na miejsce startu.
Jest rześko, pochmurno i bardzo rano.
Start. Pierwsze kilometry to asfalt, trochę pod górkę, trochę z górki, trochę szutru. Czuję, ze biegnie mi się dobrze. Co ciekawe, trasa jest oznakowana co kilometr, ale... odwrotnie, czyli chorągiewki pokazują ile km jeszcze przed nami.

Pierwszy punkt kontrolny znajduje się w Roztokach, po 12 km. Łapię kanapkę ze smalcem, popijam herbatą, zagryzam wafelkiem i biegnę dalej. Niestety trasa znów powitała nas asfaltem. Oj ciężko biec w butach trailowych po takiej nawierzchni. Na szczęście asfalt się kończy, a gdzie kończy się asfalt zaczyna się zabawa. Cóż tu pisać, podbiegi, zbiegi, dużo błota, śnieg i...piękne widoki. Ni stąd, ni zowąd wychodzi słońce i mieni się na oblanych kolorami jesieni bieszczadzkich drzewach. Dodaje wiary, sił i radości z biegu.Ale najlepsze jeszcze przed Nami. Wejście na Hyrlatą. Stromo, ryję nosem o mokre podłoże. Nagle patrzę... i oczom nie wierzę. Elegancki Pan we fraku, przygrywa na kontrabasie. Ok, chyba mam zwidy, podchodzę dotykam...inni też Go widzą, więc jeszcze to nie ten etap, kiedy zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Widok niebywały, dodaje skrzydeł. Podchodzimy (bo biec ciężko), rozmawiamy, ktoś częstuje mnie misiem Haribo, biegniemy. Czasem ktoś ląduje w grząskim błocie, czasem jestem to Ja.
Z Roztok biegniemy jeszcze raz asfaltem na przełęcz nad Roztokami, gdzie kibice zagrzewają Nas do walki. Chwila asfaltu i znowu wbiegamy na górski szlak, tym razem wspinając się na Okrąglik, Szczawnik i Małe Jasło. A potem już z górki. Ostatnie kilometry zbiegu to czysta przyjemność, choć może nie do końca taka czysta, wszak wszyscy jesteśmy utytłani w błocie. Słońce świeci, w butach chlupie, biegnę sobie i mam wszystko inne w d...ie.Jeszcze skok przez strumyk, bieg po torach i jestem na mecie po 7 godzinach i 5 minutach, czyli z zapasem około dwóch godzin.
Na mecie medal, ciepła herbata, kasza z sosem, oklaski i... grzane piwo w Siekierezadzie.Zawijam się w folie NRC i wracam truchtem do Lisnej. Nagle zatrzymuje się auto. Zmierza w innym kierunku niż mój punkt destynacji i zawraca. O dziwo, jest to ta sama Pani, która w piątek podrzuciła mnie na odprawę techniczną: „Pani jest chyba moim aniołem” stwierdzam. Bo czy to był przypadek? Nie sądzę.
„Przypadek –to kryptonim Boga, jeżeli Bóg nie chce się ujawnić” Anatol France
W to wierzę, choć dla mnie Bóg to siła, która rządzi naszym wszechświatem, a jak mu na imię, tego nie wiem.
Chcesz zobaczyć jak było? Podsyłam relację Telewizji Beskid:
https://www.youtube.com/watch?v=tH841mUUF08
Łza kręci się w oku, na samo wspomnienie... Chcę jeszcze!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria