Półmaraton Karkonoski

Szklarska Poręba

03.07.2016

Półmaraton Karkonoski, czyli nie taki diabeł straszny jak go malują.
Dwa dni po biegu, a Ja nadal odczuwam ból w nogach.
Ale to ból, który przypomina mi o wyzwaniu, które podjęłam nie wiedząc, co mnie czeka.
Niedziela rano. Jajecznica i buły z dżemem na śniadanie, jeśli są buły to znaczyć może tylko jedno: za dwie godziny biegnę półmaraton!
Lecimy na strat, który znajduje się tuż za rogiem naszej kwatery. Nie jest nas dużo, niespełna 400 osób zaopatrzonych w plecaki, bukłaki, bidony, czapeczki, żele oraz dobre humory. Jest ciepło, słonecznie, ale nie upalnie. Pogoda idealna, aby o 9.30 rozpocząć walkę z podbiegami, zbiegami i kamieniami na odcinku 21,5 km.
Niedziela rano. Jajecznica i buły z dżemem na śniadanie, jeśli są buły to znaczyć może tylko jedno: za dwie godziny biegnę półmaraton!


Fotka z organizatorem i start!
Pierwsze kilometry to podbieg, a raczej podejście, bo biec nie daje rady. Po raz pierwszy mam do czynienia z takim przewyższeniem, dlatego ten bieg traktuję jako "rozpoznanie terenu". Idę zatem spokojnie, konwersując przy tym. Następnie wbiegamy na piaszczysty szlak pieszy pośród lasu. I znów pod górkę (co się dziwisz, góry są to musi być pod górkę). Na 6 km mijam punkt odżywczy, uśmiechnięci wolontariusze, nie ma tłoku. A łyknę trochę wody dla przyzwoitości, choć mam cały bukłak wody, ale jak dają to wezmę. Zaczyna się wejście po skałach, wczoraj padało, na szczęście są suche. Teraz można podziwiać widoki! Pięknie! Po 7 km zaczyna się zbieg, a potem znów pod górkę. Turyści na szlaku dopingują, my sami Siebie nawzajem też. Docieram na półmetek trasy, a tam batony proteinowe, banany, woda, izo. Powrót tą samą trasą, więc już wiem co mnie czeka. O dziwo zbiega mi się fantastycznie. Po kamykach, hyc, hyc... Na ostatnich kilometrach jest już tylko zbieg. I chyba szybko lecę, bo ludzie się oglądają i uciekają mi z trasy, czasem bija brawo. Hmm czuję się jak struś pędziwiatr. Ale cóż, nie nadrobię czasu straconego na podbiegach, które w większości podchodziłam. Ale dobiegam na metę z dużym zapasem sił. Medal, zupa, arbuzy, banany, duma, fotoreporterzy i takie tam.


Trasę 21,5 km z 1130m przewyższeń pokonałam w czasie 2h49 min (uwzględniając postoje na podziwianie widoków, zdjęcia), ale nie o czas tym razem chodzi, czy bicie życiówek. Ale o przygodę, nowe doświadczenie, możliwość pobiegania w tak pięknych okolicznościach przyrody, pośród życzliwych ludzi.
Jeśli ktoś tak jak Ja kocha góry i bieganie to taki rodzaj biegów jest idealnym połączeniem dwóch miłości.
Polecam, ze względu na trasę oraz organizację, co do której nie mogę mieć zastrzeżeń (koszulkę na mniejszą wymienili, więc nie będę narzekać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria