Wieliszewski Crossing Lato

Duathlon MTB+bieg, czyli o tym jak moje nogi strzeliły tzw. focha.
Tym razem Krupin. 20 km jazdy rowerem i 10 km biegu.
35 stopni (a może więcej), smażę się od słońca i wiem jak czuje się kotlet na patelni. Odstawiam rower na stojak. Start kolarzy odbywa się systemem La Mans, czyli muszę dobiec do roweru, zdjąć rower, podbiec do mety i stamtąd dopiero wsiąść i ruszyć.

Tak też robię. Początkowo asfalt, ale tuż za nim piaskownica, potem trochę lasu, znów kawałek asfaltu, a na koniec łąki i pola. Ok, jest pierwsza pętla. Skwar, kręcę i kręcę, nie czuję, że jadę. O znów piaskownica, na drugiej pętli wiem jak ją ominąć. Po drodze woda, wolontariusze jej nie żałują i nie tylko podają kubek, ale bawią się w "Lany Poniedziałek". Fajnie. Czy to pole kiedyś się skończy??? Na szczęście tak, widzę metę. Wpadam na nią cała mokra, zakurzona i szczęśliwa, jednocześnie. Szybka zmiana butów, ubrań, kąpiel w kurtynie wodnej i lecę na start. Przede mną 10 km biegu. "Na jaki czas biegniesz?" pyta kolega z drużyny. "Na 1h i 10 minut" odpowiadam. "No chyba żartujesz". Tym razem nie żartowałam, wiedziałam jaka jest trasa, wiedziałam, że jest patelnia, wiedziałam, że to nie będzie taka tam zwykła dycha. I nie była. Wprawdzie nie ma podbiegów, zbiegów, ale piach i przede wszystkim ... ta temperatura! No i miałam rację. Po 2 km biegu moje nogi robią mi psikusa. Czuję, że stają się coraz cięższe, większe i jakieś takie pokurczone. Oho, myślę, bunt wyczuwam.
Zatrzymuję się, rozciągam. Mijają mnie kolejni biegacze, pytają czy wszystko ok. Ogólnie ok, tylko nogi mi się buntują. "Nie no Kamila, teraz to już przesadziłaś" mówi prawa łydka. "Ale o co Wam chodzi?" pytam. "Nie zbuntowaliśmy się kiedy po raz kolejny zafundowałaś Nam półmaraton dzień po dniu, ale to co Nam robisz teraz to już przesada" wtóruje skurczona lewa łydka. "Ok, wiem, jest gorąco, rozumiem, że jesteście zmęczone, ale proszę...nie dziś. Wrócimy do domu i porozmawiamy na spokojnie". "Dobra, dobra, już Ci nie wierzymy, nigdzie nie biegniemy!" mówi lewa. "Tak, tak, lewa ma rację. We wtorek skatowałaś Nas sprintem na 2,5 km, a w piątek półmaratonie w jakimś Piotrkowie!" krzyczy prawa. Widzę, że jest już mocno wkurzona, więc wolę nie dolewać oliwy do ognia. Postanowiłam potraktować Je po dobroci. "Ok, dobrze, macie rację i bardzo Was przepraszam moje nogi kochane. Wiecie jak bardzo mi na Was zależy i przepraszam, jeśli ostatnio nie dbałam o Was tak jak na to zasługujecie. Ale nie przesadzajcie, nie katuję Was ultramaratonami po 80 km po górach" tłumaczę spokojnie. "Yhmmm... jeszcze. Już My wiemy, co Ci po głowie chodzi, kiedy skończysz te półmaratony" rzecze lewa znacząco spoglądając na prawą. "Dobrze" mówię " Nie musimy biec. Możemy zejść z trasy, jeśli chcecie". Lewa spogląda na prawą, prawa na lewą. Lewa zawsze silniejsza, coś szepczą do siebie i podejmują decyzję. "Wiemy, że to dla Ciebie ważne, więc po prostu przejdziemy sobie resztę trasy". Wiem, że dalszą walką, czy kłótnią nic nie zdziałam, bo nogi kontuzją odpowiedzą i taki będzie finał. Więc idę. Czasem truchtam. Powoli widzę, że złość opuszcza najpierw lewą, potem prawą. Ostatnie 3 km skurcze wywołane fochem mijają. "Miejmy to już za Sobą. Biegnij" Mówi lewa. Więc biegnę. Na ostatniej prostej poniosły mnie nogi me po medal.
I mimo, że wynik biegu słabiutki, oj bardzo, cieszę się, że nogi nie zbuntowały się na tyle, abym musiała zejść z trasy.
Dotrwały nogi me w tych trudnych chwilach upalnych.
Za 3 miejsce w duathlonie obiecałam im rolkę w prezencie.
I dbać będę, masować, regenerować, bo nogi me cenne bardzo i ważne i nie chcę by mnie opuściły, czy złe były.

Nie było łatwo. Upał, kurz, grad, a na koniec oberwanie chmury.
Wieliszewski Crossing przeszedł do historii, ale pozostanie w mojej pamięci jako najdłuższe 10 km w mojej krótkiej karierze biegacza

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria