Jestem kibicem

Eh... cóż to był za dzień! 
Orlen Warsaw Marathon przyciągnął dziś do miasta tłumy biegaczy, którzy akurat tu postanowili zmierzyć się na królewskim dystansie. Od piątku w okolicy Stadionu Narodowego panowała cudowna, ba... rzekłabym nawet podniosła atmosfera. Widząc ludzi przemierzających błonia Stadionu z pakietowymi workami oznaczonymi czerwonym znaczkiem 42,195 czułam olbrzymi sentyment, a jednocześnie łączyłam się z bólu wiedząc co ich czeka w niedzielę. Rok temu sama paradowałam dumnie z tym workiem przez pół miasta pełna obaw i strachu, bo czy można przebiec maraton po niespełna 4 miesiącach biegania? Okazało się, że można. Pierwszy maraton, aż łza mi się kręci na samo wspomnienie.

Dziś wcieliłam się w rolę kibica. Przygotowałam odpowiednie akcesoria (łapka, transparenty, mocne gardło) i... w drogę! Jako biegacz wiem, jak ważny jest dopping (i nie myślę tu o erytropoetynie czy innych świństwach, oj nie...). Jako pierwszy punkt strategiczny obieram okolice metra Służew, gdzieś przed 15-tym km. Tu dopiero rozkręca się impreza. Więc wszyscy jeszcze pełni sił, uśmiechnięci, pełni nadziei na życiówki i takie tam.
Stoję, krzyczę i wypatruję Dzików z Naprzód Młociny. Piotr pomknął z prędkością światła, nie zdążyłam nawet metrem dojechać. Ale Piotr miał swój cel. Otóż podjął czelendż Krasusa (Smashing Pąpkins), by pobić życiówkę 2:58:04 (o matulu, co za czas! Ja mogę marzyć o takim, ale z 3 z przodu!!!). Za każdą minutę poprawy 10 zł idzie na cel charytatywny! Jest o co walczyć! 
I oto pojawia się Dzika Ania, jest i Marcin,Wojtek, Grzegorz, Grzegorz (zwany trenerem Gazelą), Roma, Janek... aaa chyba nikogo nie pominęłam. I mnóstwo znajomych i nieznajomych twarzy, które machają, dziękują, uśmiechają się. Jest super.
Dobra przebiegli...zbieramy więc graty i lecimy na 40-ty km. Tuż przed mostem Świętokrzyskim. Pamiętam, że tam dostałam speeda dzięki kibicom.
Końcówka może być dla wielu najgorsza.
Biegną najlepsi. Jaaaak miło popatrzeć jak mkną po tym asfalcie, prawie go nie dotykając. Walkę mają wypisaną na twarzy, zdaje się, że nie zauważają kibiców. Ale przy takim wysiłku... nie liczę nawet na interakcję. Ale krzyczę, bo wiem, że mnie słyszą. Nagle widzę znaną mi koszulkę z napisem MKON (niemaniemoge.pl)! Tak, to sam "SSSSmentor! Marcin Konieczny! Biegnie z "obstawą" rowerową. Jego cel: 2.29! Dajesz Marcin! Macha, odpowiada "Dzięki". Słyszał! Jeee! Kurcze On nawet kiedy jest zmęczony potrafi zdobyć się na uśmiech! 
Czekam na pierwszego Dzika. I oto  widzę zieloną koszulkę z Dzikiem! Czy to samolot? To Dzik z turbodoładowaniem! Tanecznym krokiem nadbiega, co Ja mówię, On nie biegnie, on FRUUUNIE! Piotr!!! DAJESZ DZIKU!!! Przybija piątkę mocy. Pędzi dalej. Brawo Piotrek! Nogi masz chyba ze stali! DAŁ RADĘ!!! 2.53.50. MEGA! Krasus płaci na rzecz chorego Wojtusia... i Ja też...
Krzyczę i uderzam w łopatką o nogi. Doobra... mnie też jutro będzie bolało udo. Od tego ciągłego uderzania o nogę ... łopatka mi się połamała... no cóż noga biegacza... twarda jest, że hej!!
Ok. Czas na Dzika Mocy.  I skaczę, i krzyczę. Czasem z kimś podbiegnę. I super reakcja biegaczy, którzy uderzają Dzika po supermoc! Albo po prostu się uśmiechają, machają, podnoszą kciuk do góry.
A taki był ładny...
Aaaa oto i są!!! Kolejne Dziki. Jak Wy to robicie, że wogóle nie widać po Was zmęczenia??? Darłam się jak mogłam, żeby dodać Wam powera na końcówce. Daliście tyle z Siebie, a te życiówki...jesteście dla mnie niedoścignionym wzorem (zwłaszcza Ty Ania!). 
I tak mi plakat wytarmosili... chyba potrzebna była supermoc na ostatnich dwóch kilometrach do mety. DZIKA MOC.
Właściwie to nawet nie potrafię opisać co krzyczałam i komu. Z kim podbiegałam. Kogo opierniczałam, że to nie spacer, a maraton i ma cisnąć. Kogo pytałam, czy bardzo boli (i może wezmę na "barana") widząc jak utyka.
"Fast Food" Team. Fot. naszemiasto.pl
Marcin (Biały Biega) pomknął niczym strzała, Krzysztof (Make Run Easy) uniósł triumfalnie dłoń, bo Biegiem Na Pomoc dla Fundacji SYNAPSIS mu się spieszyło, Przemek z Moniką (leczo team) prawie rzucili mi się na szyję, Ela (ProRunning Promotion).
Pani z Hasanką. Fot. naszemiasto.pl

Była ekipa promująca "Fast Food" (2 Hot-Dogi i Duże Frytki... no no...typowy zestaw biegacza).  Nieważne, że niewygodnie, przyciągli swym widokiem uwagę, ehh...czego się nie zrobi dla dobrych fotek na fotomartonie. A może Panowie mieli jakiś inny cel. Nie wiem, ale brawo za pomysł!
Była i Pani z pieskiem, o wdzięcznym imieniu Hasanka, który dzielnie dotrwał do mety. Śwoją drogą, czy na punktach odżywczych mają miski z woda dla psiaków? Hmm...
Był też Krakowiaczek Jeden, który machał przyjaźnie zarówno na 15 km, jak i 40 km, choć nieco opadał z sił, uśmiechnął się i poznał "wiernego kibica". "Czekałam tu na Ciebie,a Ty się ociągasz!")
Krakowiaczek. Fot. naszemiasto.pl

Był też Krakowiaczek Jeden, który machał przyjaźnie zarówno na 15 km, jak i 40 km, choć nieco opadał z sił, uśmiechnął się i poznał "wiernego kibica". "Czekałam tu na Ciebie,a Ty się ociągasz!")
Mijali mnie obcokrajowcy, którzy ni w ząb nie rozumieli, co krzyczę ale uśmiechali się. Świetnie na trasie radził Sobie także Wójt Gminy Wieliszew Pan Paweł, od którego całkiem niedawno odbierałam nagrodę za wygrany duathlon (Jedziesz Paweł!!!). Pomachał, pobiegł i tyle Go widziałam. Ufff... Dużo Was było!
Byłam praaawie do końca, bo to CI zamykający zwarte szyki maratońskie, najbardziej potrzebują motywacji. Idą sobie spokojnie, niektórzy widać... maja dość, ale jeszcze troszkę, jeszcze chwilkę, i już jesteś prawie w ogródku i witasz się z ... wolontariuszem, który wręczy Ci zasłużony MEDAL! 
I nawet zimna nie czułam. Bo atmosfera na trasie była naprawdę gorąąąca! Jeśli komuś moje "wygłupy", podskoki, krzyki pomogły, to mój cel uważam za zrealizowany.
Wszystkim Wam cholernie zazdroszczę momentu przekraczania mety, wyników...i... ładnych medali!
Choć... usłyszałam od pewnej Pani, że mi też się medal należy...za kibicowanie ;) Oj tam, oj tam...wolę dostać za bieganie.
I przepraszam, że nie robiłam fotek... ale już mi rąk brakowało.


Zgrupowanie przed startem. Dziki zwarte i gotowe do walki.
Gratuluję maratończykom, a także tym, którzy walczyli na trasie 1o km w Biegu Oshee.  Tu Dziki poszalały... łoooolaboga!!! Wszędzie Was pełno :)  A mówili, że dziki tylko na Młocinach grasują! A tu proszę... rozłażą się, a właściwie rozbiegają po całym mieście i okolicach. Strzeżcie się Dzików! BO mają TĘ MOC!!!
Najlepsi byli POLACY! Szybszy niż przez Kenijczyków Artur Kozłowski (2:11:54), a tuż za Nim wspaniały Henryk Szost (2:12:4)... ale o tym chyba mówić Wam nie muszę :)
Polacy na podium. Fot. festiwalbiegowy.pl

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria