Perły Małopolski Skała

Skała

17.04.2016

Po różnych dziwnych biegach, po parkingach, schodach i ulicach postanowiłam spróbować swoich sił w biegu po Parkach Narodowych w ramach cykle Perły Małopolski. Wybrałam dystans długi, czyli 20.6 km.
Pierwszy (podobno najłatwiejszy) odbywał się w Ojcowskim Parku Narodowym... hmm... nigdy nie byłam, postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym i zapisałam się bez dłuższego namysłu.
Niedziela. 4 rano. Budzik (dwa nastawiłam, aby nie zaspać), wszystko przygotowałam dzień wcześniej, więc poranek (dla niektórych środek nocy) ranek przebiega bez typowej dla mnie bieganiny (jeszcze). 5.45  jestem w drodze do Krakowa. Docieram ok. 8.30. Spokojnie zmierzam w stronę placu Matejki, skąd organizatorzy za niewielką opłatą (12 zł) zapewniają transport na miejsce startu. Mam trochę czasu... a zdążę wypić kawkę w Krakowie. Przez okno kawiarni obserwuję jak plac powoli zapełnia się biegaczami. To znak, że trzeba się zbierać. Organizatorzy podstawiają autobus, który wiezie Nas na miejsce startu w Skale. 
W autobusie poznaję Olgę. Też biegnie pierwszy raz w tak pięknych okolicznościach przyrody... i tego....niepowtarzalnych. Trzymamy się razem. Po 30 minutach docieramy na miejsce. Bez problemu odbieramy pakiety, idziemy do przebieralni, oddajemy rzeczy do depozytu. Przy depozycie spotykam znajomego, który przybył tu ze swoją gromadką (jaki ten świat mały). Świeci słonko, jest ciepło ... no może trochę za ciepło. Nie spodziewałam się takiej pogody po wczorajszych deszczach. Rozciągnie, wspólna rozgrzewka, wystrzał i biegniemy.

 Na początku płasko, potem zbieg. Zbieg i zbieg, więc biegnę szybko, przyzwyczajona do asfaltu i biegów ulicznych. Trochę kibiców-turystów po drodze. Słońce. Tu skała, tam skała, już wiem skąd nazwa miejscowości. Piękny widok, zachwycam się i biegnę. "To co zbiegniemy, będziemy musieli oddać w podbiegach" twierdzi znajomy mijając mnie. Racja. Chyba muszę zwolnić. Ale oczywiście nie zwalniam. Do czasu. Po 5 km biegu zaczyna się zabawa. Jeden podbieg. Prosta. Drugi podbieg. Prosta. "Kurcze, co się ze mną dzieje?"  Jest mi gorąco, nie mam siły. Zabrałam ze sobą wodę (całe szczęście). Popijam od czasu do czasu z buteleczek. Oj chyba za mało tego, tym bardziej, że na trasie znajdują się dwa punkty odżywcze, a przy takiej temperaturze muszę pić co 3 km. 
Na 7 km kończy mi się woda. Zamieniam bieg w marsz. Mam z tego tytułu doła ... no nigdy nie szłam na biegu!!! Dopada mnie myśl, by zrezygnować, że nie dam rady. Wtem słyszę: "Dawaj dawaj Blondyneczko". "Blondyneczko???" YYY...  Ja Ci dam blondyneczkę!!!! myślę sobie.  Ale spoglądam w stronę dwóch biegaczy (Ok... może nie miał nic złego na myśli). Ubrani na czarno (tak jak Ja). Koszulki z napisem: Sąsiad Team. Ok. Już nie mam za złe tej Blondyneczki. Biegnę z Nimi. Razem tworzymy People in Black Team. Chłopcy są za śląska, rozmawiamy, ciągną mnie ze sobą jakieś 2 km. Po czym Ja odpadam. Zatrzymuję się na punkcie odżywczym. Woda, rodzynki.
A za nim dość strome podejście. Nawet nie próbuję biec, patrząc jak wszyscy idą. Idziemy i rozmawiamy. Okazuje się, że z jedna ze współbiegaczek pracuje w moim szpitalu! Aż do Skały musiało Nas rzucić, abyśmy mogły się poznać. Świat jest mały. Resztę trasy pokonujemy razem. Podbieg asfaltem, a potem bieg po wiechu, oj jak wieje! Dalej łąkami w dół, trochę kamieni i meta. Dostaję medal, o dziwo nie na tasiemce.
Na mecie spotykam człowieka, który uratował mnie wodą po drodze. Teraz już wiem, że doświadczony z Niego wyjadacz górskich biegów. 
Zupa pomidorowa, prysznic, losowanie i do domu.
  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria