PANAS Półmaraton Ślężański

Sobótka
19.03.2016


Pierwszy półmaraton z Korony Półmaratonów postanowiłam pobiec
w Sobótce. Droga daleka, ale czego się nie zrobi dla ... korony :)
Piątek wieczór.
Docieramy do Biura zawodów, które znajduje się w w sali sportowej Gimnazjum Gminnego w Sobótce. Uśmiechnięci wolontariusze wydają Nam pakiety. Wszystko idzie sprawnie i w przyjaznej atmosferze. 
Na sali oprócz pakietów, stoisk z żelami, kompresami i takie tam, czekają na nas... skrzynki pełne jabłek... Prosto od rolnika... 
Ekologicznie i zdrowo.
Chciałam poczuć się jak prawdziwy "biegacz", dlatego wybrałam nocleg na sali gimnastycznej.
Wchodzimy do specjalnie w tym celu wyznaczonego miejsca, znajdujemy dogodne "pozycje", rozkładamy karimaty, materace i co kto tam ma. Pan obok zabrał kołdrę oraz koce. Ale "stary" wyga z Niego, ponad 50-letnie doświadczenie startowe robi swoje.
No ale... co w pakiecie: koszulka (wyjątkowo mieli mój rozmiar XS, który o dziwo pasuje), zdrowe napoje dla biegaczy w postaci Coca-Coli i piwa (alkoholowego!!!), batonik
i standardowo... ulotki, reklamy (wrrr...).
Zasiadamy przy stole z Panem od kołdry, który użycza nam czajnik. Pijemy rumianek i słuchamy opowieści Pana od kołdry lat 70 (tzn Pan lat 70, nie kołdra, choć... kto to wie). Pan często staje na podium (o ile nie zawsze), nie ma Garmina, Polara czy innego ustrojstwa, które mierzy dystans, czas, tempo, tętno i mówi co zjeść na śniadanie, obiad i kolacje. Pan ma to czego mi brakuje: DOŚWIADCZENIE. Czas mierzy sobie zwykłym zegarkiem ze wskazówkami, na biegi zapisuje się przez internet, ale internetu w domu nie ma (bo siedziałby przy komputerze cały czas i nie miał czasu na bieganie), selfie z biegów nie robi, bo nie ma fejsbuka, więc po co. Ale i tak Jego zdjęcia z podium można oglądać w lokalnych gazetach, baaa... nawet w internetach. Pan ma listę, gdzie wypisał swoich "konkurentów, którzy mogą mu stanąć na drodze do zwycięstwa, odhacza tych, którzy już przyjechali. Ale nie zależy mu na nagrodach, lubi za to puchary, które troskliwie pielęgnuje w domu. Wyobrażam Sobie, jak musi wyglądać Jego gablota z trofeami. 
Gadka szmatka, ale czas spać. "Oj, nie wyśpi się Pani na tej karimacie"mówi Pan od kołdry. 
No i wykrakał. Oka nie zmrużyłam. Dziwne, bo przecież przyzwyczajona jestem do spania na tzw. glebie w schroniskach górskich, ale kiedy wracasz padnięty ze szlaku marzysz o tym by gdziekolwiek położyć swoje zwłoki i zasypiasz bez problemu.
Przed 6.00 na sali gdzie śpimy zaczyna się ruch. Obok, gdzie wydawane są pakiety także robi się gwarno i tłoczno. Wstąję niechętnie. Czeka na mnie gorący rumianek, bułki z dżemem, banany i czekolada. Nic mnie tak nie porusza, jak bezinteresowna ludzka życzliwość. Dobre śniadanie, a potem prysznic stawiają mnie na nogi. Wskakuję w strój biegowy i w drogę. 
Start znajduje się się na Rynku w samym centrum Sobótki, uroczego miasteczka leżącego u podnóża Masywu Ślęża.
Ustawiam się za "balonikiem" na 1:50, choć nie wierzę, że osiągnę taki czas ... zważywszy na profil trasy.
Długość wszystkich podbiegów – 9,3 km!!! Tego jeszcze nie przerabiałam.
Strzał z armaty i ... startujemy!!!
Kibice dopingują,  ale szybko wybiegamy
z miasteczka, a tam już prawie żywej duszy. Oprócz osób zabezpieczających trasę.  

Dzień z pochmurnego i chłodnego robi się słoneczny
i ciepły (ajc! Po co Ja te rękawiczki brałam?), a my biegniemy przez wioski, pola i lasy.

Towarzyszy Nam helikopter, który rejestruje cały bieg.
Pod górkę. Ciągle jest pod górkę. 
"A Ja lubię pod górkę, nie lubię za to zbiegów" mówi ktoś. O masz... to Ja mam odwrotnie. Przy życiu utrzymuje mnie jedynie myśl, że kiedyś kurcze będzie z górki! 
Fot. FotoVideo Sobótka




Na 7 km znajduje się punkt odżywczy. A zaraz po nim czeka Nas najtrudniejszy podbieg na Przełęcz Tąpadła o długości 2,1 km. Wokół las, strumyk, gdzieniegdzie leży śnieg (heloooł mamy marzec), jest  przeeeepięknie!
Jeszcze tylko troszkę, już za momencik... i jest! Koniec Podbiegu! A na "szczycie" niespodzianka! Dwie bramy, niczym łuki triumfalne (O kurcze, przez chwilę poczułam się jak Napoleon... i to nie z powodu wzrostu),  jest muzyka, jest głośno, jest entuzjastycznie! Endorfiny szaleją! Daliśmy radę.   
Wszyscy prują na zbiegu ile fabryka dała, by nadrobić straty przy podbiegach. Ja trochę hamuję, staram się odpoczywać (hmmm o ile można odpoczywać podczas biegu... leżenie na kanapie to to nie jest).
18 kilometr znów wita Nas podbiegiem, ale co tam. Ja mam moc, biegnę. Patrzę na Garmina, a ten mówi, że mogę złamać 1:50 (Whaaat???). "No dobra stary, jak mnie oszukujesz to policzymy się w domu" myślę. A właściwie to już nie myślę, ale biegnę.Pojawiają się kibice, kolejna porcja energii, doping, krzyki, widać metę!
Wpadam z czasem 1:48:14.
Życiówka! Kiedyś nawet nie pomyślałabym o takim czasie! A proszę! Marzenia się spełnia!
Mam medal, pierwszy do Korony Półmaratonów (juhuuu).
Nie liczyłam na życiówkę przy tak wymagającej trasie i byłam naprawdę szczerze zaskoczona. Podwójna radość.
Jeśli chodzi o całokształt półmaratonu...
Dobra organizacja, życzliwi ludzie, piękna, choć nie łatwa trasa, która może dać w kość. Organizatorzy nie zaliczyli "wpadki", widać, że zależy im aby przyciągnąć biegaczy poprzez pozytywne opinie na temat biegu.
Cena za pakiet nie była wygórowana, zwłaszcza jeśli w miarę wcześnie dokonało się zapisu.
Bardzo, bardzo polecam. Jeśli będę mogła... pojadę tam za rok. A poniżej przedstawiam profil trasy wokół Ślęży. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria