Bieg Na Szczyt Rondo 1

Warszawa

12.03.2016

Mając za sobą Marriott Everest Run, gdzie przez 24 godziny wdrapywałam się na 41-sze piętro Hotelu Marriot, myślałam, ze Rondo 1 to pestka. O tym jak bardzo się myliłam dowiedziałam się po pokonaniu 37 pięter wieżowca w czasie 6 min. i 39 sek.

Ale od początku. O biegu dowiedziałam się przypadkiem i pomyślałam: "Why not?". Lubię eksperymentować. Zapisałam się tuż po otwarciu rejestracji, ale zaraz po tym padł pomysł: "Biegnijmy 12-godzinną sztafetę w kopali Soli w Bochni"! OK! No dobrze, to jeśli Nas nie wylosuja do kopalni to biegniemy Rondo1. OK! No i... nie wylosowali Nas do kopalni, więc pozostał bieg po schodach.

Rondo 1 mijam codziennie jadąc do pracy, kilka miesięcy temu nie wiedziałam nawet, że w budynku rozgrywane będą zawody o nazwie Towerrunning European Championships.
Towerrunning, czyli taka dziwna dyscyplina, gdzie różnej maści i narodowości wariaci ścigają się wbiegając po schodach. A całe wariactwo przyszło chyba z Ameryki, a dokładnie z Nowego Jorku, gdzie organizowany jest wyścig na szczyt Empire State Building, który liczy (phi) 86 pięter!
Mistrzostwa mistrzostwami, ale my amatorzy także zostaliśmy dopuszczeni do rywalizacji.
Musze w tym miejscu trochę ponarzekać na organizatorów.
Dlaczego? Otóż:
Zapisałam się, wniosłam opłatę startową w ciągu 5 dni jak nakazywał regulamin, baaaa, nawet dostałam mail potwierdzającego, iż zapłaciłam i tym samym ląduje na liście startowej... Jeee... Radość.

Przed startem, spoglądam na listę, a tam mojego nazwiska ani widu, ani tym bardziej słychu. Ok. Piszę do organizatorów. Po 2 dniach dostaje odpowiedź, że lista będzie pod koniec tygodnia. Ok. Czekam spokojnie. Harmonogram startów ukazuje się kilka dni przed biegiem, natomiast sms'a z informacją otrzymuje o 7.22 rano w dniu biegu (który mnie oczywiście budzi, startuję o 13, nie będę więc o 8 gnać po pakiet, wrrr!!!).
Ale ok, wstaję, nogi mam ciężkie jak kamienie! Zakwasy! W czwartek zrobiłam trening w postaci ponad 20 minutowego wbiegania i zbiegania po schodach w moim bloku, dobiłam się siłownią i proszę... takie są efekty, nogi twarde jak skała. "To tylko 37 pięter", myślę, "Dam radę". Przybywam ponad godzinę wcześniej. Odbieram pakiet od zdziwionej wolontariuszki, zamieniam parę słów ze znajomym, który bieg ma już za sobą (i twierdzi, ze to masakra), widzę znajome twarze z MER-u, machamy, witamy się, rozmawiamy o kolejnych biegach po schodach.
Startuję w  ostatniej rundzie. Wchodzimy do "tunelu", numerkami po kolei. Startujemy oddzielnie. Pan ze stoperem odlicza:1,2,3.. przede mną pręt metalowy, który myślałam ,że się otworzy jak bramka w metrze... więc Pan ze stoperem krzyczy 3, a Ja czekam, aż się bramka otworzy (no... nie lubię jeździć na gapę, ale po chwili przypominam sobie, że przecież bramka otwiera się, kiedy przez nią przebiegnę! No dobra... nieprzytomna jestem ostatnio... Rano pomyliłam krem do twarzy z pastą do zębów, mimo, że tubki różne... Co się z Toba dzieje! Ktoś powinien Ci dać tzw. kopa na rozpęd... Aaaaa... No ... To Biegnij Mała Biegnij! 
Lecę, najpierw ostry zakręt, a potem moim oczom ukazują się schody... "Witajcie! Jest Was 836, a Ja jedna, ale i tak Was pokonam!".
Biegnę. Pokonuję skocznie po dwa schody. 
5 piętro. Zwolnij, bo się zmęczysz. Nie lubisz się przecież męczyć.
10 piętro. Ok. Zmachałam się już.
1/3 za Tobą (oszukuję jak zwykle głowę).
Idę dalej. Pusto na tych schodach. Ale nie... jest człowiek!  To ekipa ratunkowa, na wypadek, gdyby ktoś padł po drodze. Uśmiecham się.  Oni patrzą z politowaniem. Nie prezentuję się chyba dobrze.
Połowa "trasy". O znów człowiek, ale tym razem zawodnik. Stoi "Odpoczywamy?" pytam. "Tydzień temu rzuciłem palenie" odpowiada. Uśmiecham się, nie mówię, że zazdroszczę wytrwałości, bo szkoda mi siły.
20 piętro. Chwytam poręcz. Sapię jak lokomotywa, "ciężka, ogromna i pot z niej spływa". Bieg zamieniam na wspinaczkę z użyciem rąk. Jest ciężko. 
29 piętro... o kamery...  chciałabym skakać po tych schodkach niczym kozica po górskich stokach, ale kurczowo trzymam się poręczy i pokonuję po dwa schodki idąc jeszcze w miarę żwawym krokiem. Jeszcze tylko 8! Z górki! Tzn, nadal pod górkę, ale bliżej niż dalej.
33 ała, moje nogi!!! Moje płuca! Dawaj! Jakoś się doczłapiesz! 

O... kibice! Krzyczą: "Dasz radę", "Jeszcze tylko troszkę". To pomaga! Oklaski, coraz głośniejsze oklaski! Gdzieś tam jest meta! Na mecie zawsze jest więcej kibiców niż na trasie! Widzę światełko w tunelu. Tzn. nic nie widzę, ale słyszę. Idź w stronę oklasków, podpowiada mi mój instynkt (i to nie macierzyński, ale przetrwania, przeżycia). I już wiem, że już za chwilę, już za momencik osiągnę cel!
Jest! Upragnione 37 piętro! I głośno tu od klaskania, gwizdów, okrzyków! Ale zaraz zaraz... kończy się piętro, ale mety nie widzę... trzeba pokonać wąski korytarz. No więc sprintem biegnę do mety. Tzn... chcę, żeby to był sprint... no nie ważne. Ważne, że przekraczam linię mety, słyszę pikanie.  Zatrzymuję stoper.
Dostaję medal. Nie wiem czy usiąść, czy stać, czy chodzić, nie wiem, czy żyję i po jaka cholerę biegłam po tych schodach!!! Dla medalu??? A  OK. Dla medalu. Mam medal. Mam...Ufff... Powoli się uspokajam. 
Chwilę później "Nadpływa" kolega w czepku oraz pływackich okularach, który postanowił płynąć pod górkę, bo tak...
O jest i Pan, który rzucił palenie! Brawo!
Próbuję ustabilizować oddech. Bolą mnie płuca, tchawica, gardło (" Jak to boli Cię gardło, przecież to był bieg, a nie konkurs robienia ... " no dobra nie będę kończyć). Wszystko podrażnione od szybkiego oddechu.  Taki ból pamiętam z czasów podstawówki, kiedy biegałam sprinty. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Kaszel jak u gruźlika, nawet nie potrafię się uśmiechnąć, czy podziwiać widoku z 37 pietra. Inni mają chyba tak samo. Pije wodę, trochę pomaga. Kurcze, kiedy przestanie mnie palić gardło!???
Ale mimo wszystko cieszymy się wszyscy... tzn wszyscy, którzy przeżyli hahah :P Fotki, wywiady, chwila odpoczynku i zjeżdżamy na dół.
My wszystko mamy już za sobą. Ale przed strażakami wyzwanie: pokonanie 37 pieter w pełnym umundurowaniu, w niewygodnych butach, kaskach, ale za to  w maskach tlenowych. Hmmm...  Nie wiem, co lepsze. 
Widzę, jak chłopcy gotują się do biegu, nie mogłabym przejść obojętnie... za mundurem panny sznurem jak to mówią. Ja też mam słabość... Panowie nawet nie protestowali kiedy poprosiłam o zdjęcie.
Dziękuję i życzę powodzenia, mam nadzieję, że żaden z Was nie padł po drodze!
Najdłuższe 6 minut 39 sekund w życiu, które trwało i trwało. "Co to jest w porównaniu do maratonu", powie ktoś! Myślę, że nie można porównywać, ponieważ to zupełnie inna dyscyplina, inny rodzaj wysiłku. Zdecydowanie częściej muszę biegać po schodach w swoim bloku, kiedy zasnąć nie będę mogła... póki mnie ochrona nie przegoni.
Myślę, że powalczę jeszcze kiedyś na Rondzie 1... teraz mam poprzeczkę, która będę starała się przeskoczyć.

Najlepszy zawodnik CHRISTIAN RIEDL pokonał dystans  w czasie 3:30, a najlepsza z Pań ANNA FICNER  4:34. Tutaj liczyły się setne sekundy! 
Ale nam amatorom  daleko do profesjonalistów. 
My się po prostu bawimy.

WYNIKI:
Dystans: 37 pięter
Czas: 6:39:85
Miejsce OPEN: 207
Miejsce w K: 12

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

Poradnik kibica

100 miles of Istria