Mariott Everest Run
Warszawa, Hotel Marriott
6 -7. 02.2016
Poniedziałek rano. Ślęczę w pracy nad wynikami badań. Telefon. Odbieram: "Są jeszcze zapisy na Everest Run. Biegniesz?" słyszę w słuchawce. Chwila namysłu: "Dobra. Biegnę" odpowiadam. Zapisuję się, płacę i jestem na liście. Miałam mieć weekend wolny od imprez biegowych, ba... nawet myślałam, że pójdę na taką prawdziwą imprezę, jak to mają w zwyczaju normalni śmiertelnicy... ostatki... jest okazja. Ale gdzie tam... bieganie znów wzięło górę.
I tym oto sposobem dałam się namówić (jak zwykle asertywność zero) na najdziwniejszy bieg, w jakim dotychczas brałam udział. Trudno to nawet nazwać biegiem, ponieważ z bieganiem niewiele to miało wspólnego.
Ale od początku. MER to 24-godzinny bieg po schodach Hotelu Marriot. Jedno wejście to 42 piętra. Można wejść dowolną ilość razy. Wchodzisz, zjeżdżasz windą, wchodzisz ponownie, robisz przerwę, idziesz na masaż, obiad, siku, albo odpuszczasz.
Sobota. Wstaję rano, przygotowuję się na moją ekspedycję: śpiwór, jedzenie (batoniki, orzeszki, banany, chleb, irysy), hektolitry picia, ubrania na zmianę, zapasowe buty, ręczniki, rękawiczki, plastry i jakieś tam medykamenty. O czymś na pewno zapomniałam.
Jadę. Mam stresa jak stąd do Radomia, bo człowiek zawsze boi się tego, co nieznane. A po schodach jeszcze nie biegałam, ale... idę w to! Co Ja nie dam rady?
Wpadam do hotelu z walizką, torbą pełną jedzenia, w sportowym stroju.
Normalnie taki widok wzbudzałby zdziwienie wśród obsługi hotelowej, ale
nie tego dnia, kiedy Marriott został opanowany przez bandę podobnych do
mnie wariatów. Na 3 piętrze znajduje się nasza baza, gdzie można
zostawić rzeczy, przyjść na przerwę lub drzemkę. Poznaję sympatyczną
parę. Dziewczynie o wdzięcznym imieniu Miłka pożyczam buff, bo podobno
na dole zimno i wieje. Po drodze wywiad dla telewizji, który nawet
wyemitowali (hahaha czuję się jak celebryta)!
Zbliża się 13 więc lecimy na dół! Zjeżdżamy windą na parter, a potem inną windą na -1. A tam... już biegają... Równo o 13 wskakuję na schody. Na szczęście nie jest to wyścig, więc wchodzę spokojnie, z uśmiechem na twarzy, prowadząc dziwne konwersacje z współtowarzyszami niedoli. Staram się obrać technikę: dreptać po jednym schodku, czy brać dwa i pokonać dystans szybciej? Obserwuję jak to robią inni. Wybieram opcję nr dwa. Dodatkowo podtrzymuję się poręczy. Szybciej, wygodniej. Tylko poręcz mokra, śliska. Pierwsze wejście nie było takie straszne. Odbijam się pikaczem na szczycie. Zaliczone!
Zbliża się 13 więc lecimy na dół! Zjeżdżamy windą na parter, a potem inną windą na -1. A tam... już biegają... Równo o 13 wskakuję na schody. Na szczęście nie jest to wyścig, więc wchodzę spokojnie, z uśmiechem na twarzy, prowadząc dziwne konwersacje z współtowarzyszami niedoli. Staram się obrać technikę: dreptać po jednym schodku, czy brać dwa i pokonać dystans szybciej? Obserwuję jak to robią inni. Wybieram opcję nr dwa. Dodatkowo podtrzymuję się poręczy. Szybciej, wygodniej. Tylko poręcz mokra, śliska. Pierwsze wejście nie było takie straszne. Odbijam się pikaczem na szczycie. Zaliczone!
![]() |
| Przygotowania, wywiady i pierwsze 11 wejść |
Na szczycie czekają na Nas Szerpowie, czyli organizatorzy. Szerpowie
poją Nas wodą albo izotonikiem: żółtym, czerwonym, różowym, zmieniają co
jakiś czas kolor, co by Nam się nie znudził, choć przyznam, że smakuje
tak samo. Drodzy Szerpowie, byliście Naszymi przewodnikami, kibicami,
wspieraliście Nas przy każdym wejściu! Dziękuję Panu w kapeluszu, który
namówił mnie na pokonania kolejnych wejść ("44? No co to za liczba? Weź
dobij do 45-ciu, albo do 50-ciu, no bo 44???), Pani, która nad ranem
przybijała mi "piątkę" i motywowała dobrym słowem, Panu w okularach za
entuzjazm, Pani w windzie i wszystkim pozostałym za pozytywne
nastawienie, cierpliwość, gdy mój czip nie chciał działać, a przede wszystkim za uśmiech. Dziękuję, że znosiliście przeciągi, saunę na szczycie i nasze upocone, zmęczone i niekiedy marudne jestestwa! Szerpowie
kochani! Byliście rewelacyjni! Zrobiliście sobie tam na górze niezłą
imprezkę i mam nadzieję, że bawiliście się równie dobrze jak My!
![]() |
| Nasi wspaniali przewodnicy, czyli Szerpowie. |
Odbili się, popili, to sio do windy. Niestety na początku były dość duże kolejki, ale to dobrze. Stoję spokojnie i odpoczywam. Ok, pakuję się do windy, zjeżdżam. I tak w kółko. W górę na nogach, w dół windą. "Dobre Pani trzyma tempo" słyszę z tyłu. "Czy aż tak staro wyglądam, aby mówić do mnie Pani?" odpowiadam. To fakt przez pierwsze godziny wchodzi mi się dość dobrze, lekko. "Pamiętaj, żeby dobrze rozłożyć siły" słyszę co jakiś czas, od przepuszczających mnie biegaczy. Grzecznie słucham i zwalniam nieco, bo warto słuchać mądrzejszych i bardziej doświadczonych zawodników.
Po 3 godzinach "wspinaczki", podczas których pokonałam 11 wejść i
zdobyłam Tarnicę, przerwa. Wcinam orzeszki, kefir, zmieniam ubranie,
rozciągam się, odpoczywam. Mam zapas sił. Na jak długo wystarczy? Zobaczymy.
![]() |
| Pierwsza przerwa na regenerację, posiłek i zmianę przepoconych ubrań. |
Nie wiem po jakiego grzyba zmieniałam koszulkę, ponieważ po jednym wejściu jest znów mokra. Tym razem zabieram rowerowe rękawiczki. Zmieniam technikę wchodzenia. Trzymam się poręczy, wykorzystuję siłę rąk, a jednocześnie kroczę co drugi schodek. Technika ważna jest, podobnie jak kondycja.
Niektórzy nie idą na łatwiznę, jak np. Andrzej z Gdańska, który kolejne podejścia zdobywa "na ciężko", czyli z plecakiem. "No bo jak to iść w góry bez plecaka?" Podziwiamy Go wszyscy. Plecak ma wypełniony niezbędnym ekwipunkiem, na wypadek zmian warunków atmosferycznych, zabrał też prowiant. Mijam co jakiś czas tego sympatycznego człowieka na "szlaku", pozdrawiamy się, w końcu zdobywamy szczyty! Jakaś kultura obowiązuje w górach. Raz widzę jak zajada się kiełbasą! Wreszcie jakiś przyjemny zapach, bo klatkę schodową wypełnia głownie zapach naszego potu (wprawdzie wentylacja włączona, ale wyobraźcie Sobie 200 upoconych osób na schodach!). Żartujemy, że Andrzej rozbije obóz na półpiętrze, uruchomi kuchenkę gazową i taaaka będzie impreza!
Wchodzę, odbijam się pikaczem (aaa znów nie działa!!!), czasem skaczę, piję izo w kolorze wina i zjeżdżam windą. W windzie żarty, śmiechy, czasem Szerpowie puszczają muzyczkę, czasem siadam w windzie, czasem stoję i znów wjeżdżam. Kiełbasa narobiła mi apetytu. Idę na obiad. Jest 20, mam na koncie 26 wejść. Ok, można pozwolić sobie na przerwę.
![]() |
| Znajomi na szlaku. Czasem, aż skakać się chce z radości! |
Obiad serwuje Nam restauracja Champions Sports Bar. Znalezienie tego miejsca to istny labirynt, przez który muszę przedzierać się (i wdrapywać po schodach!!! Ałaaa!). Po paru minutach błądzenia docieram na miejsce, zamawiam karkówkę z frytami i surówką (tak wiem, wiem niezdrowe, ale mam ochotę na coś kalorycznego). Spożywam posiłek w towarzystwie niesamowitej pary biegaczy, którzy nie jeden ultramaraton mają za sobą. Dziewczyna budzi mój podziw, wchodzi w zielonej spódniczce, fioletowych butach z palcami z tempem, którego pozazdrościłby nie jeden zawodnik płci męskiej. Szybka szama, zmiana koszulki, krótki odpoczynek i znów ruszam w trasę.
Wchodzę, rozmawiam, śmiejemy się. Da się zasłyszeć rozmowy w stylu:
"Ci którzy wymyślili ten bieg to wariaci, a My jesteśmy większymi wariatami, bo się na to zapisaliśmy i zapłaciliśmy, żeby się utyrać",
"Za jakie grzechy idziesz? "Za przeklinanie", "A Ty?", "Za to, że nie chodzę do kościoła i nie daję na tacę".
"Jak Cię zapytają, gdzie spędziłeś ostatki to powiesz, że w hotelu Marriott, tylko nie mów, że po schodach chodziłeś, bo pomyślą, że jesteś pier*ty".
Humory dopisują, wspieramy się nawzajem. Dochodzi północ. Padam na szczycie. Kolega z drużyny podaje mi pomocną dłoń. "Wstawaj". Wstaję. Idę dalej. Dobijam do 33 wejścia. Na najwyższy szczyt Europy, czyli Mont Blanc (36 wejść) nie ma siły. Idziemy na kolejną przerwę, tym razem dłuższą.
![]() |
| Obiad i dalsza wspinaczka, nie wyglądam dobrze, padam. |
Prysznic! O tym marzę od kilku godzin. Stoję i stoję, a woda zmywa nie tylko pot, ale całe zmęczenie. Czuję się jak nowo-narodzona. Ale czas choć na chwile drzemki. W naszej bazie na 3 pietrze rozkładamy śpiwory, karimaty, czy kto co tam ma i odpoczywamy. Do masażysty kolejka, jakuzzi nie działa, pozostaje tylko pójść spać. Pech. Czekałam na jakuzzi, nawet strój i czepek wzięła. Ale dobra... nie marudzę.
Jak to ktoś mądrze powiedział "... narzekanie jest taką samą czynnością, jak skakanie przez skakankę albo
słuchanie radia. Możesz włączyć radio, ale możesz też go nie włączać.
Możesz narzekać, ale możesz też i nie narzekać. Ja wybrałam
nienarzekanie" (Andy Andrewsa ).
Ktoś chrapie, ktoś gada, ktoś się śmieje, ogólnie warunki do tego, by zasnąć niesprzyjające.
Podłoga taka wygodna, dobrze poleżeć i dać odpocząć zbolałym nogom.
3.00. Dzwoni budzik. Wstajemy. Idziemy dalej. Chciało się zdobywać szczyty... to teraz walcz!
![]() |
| Tymczasem w naszym obozowisku... spać, nie gadać. |
I znów wchodzenie po schodach, coraz trudniej, coraz wolniej, coraz mniej ludzi. Do windy nie ma już kolejek. Nie ma już siły rozmawiać, Szerpowie kibicują, kończy się izotonik, zostaje tylko woda.
Na 21 piętrze znajduje się punkt medyczny. Nazywamy go "Punktem krytycznym", bo półmetek. Niby już z górki ale ciągle w górę... taki paradoks.
Na piętrach są też telefony alarmowe, na wszelki wypadek, gdyby ktoś stoczył się ze skały, albo lawina porwała. "Dzień dobry, chciałam zamówić pizze na 21 piętro Hotelu Marriott. Będę w różowej koszulce. A przepraszam, czy można płacić kartą"? W pewnym momencie jestem skłonna podnieść słuchawkę i krzyczeć: POMOCY!!!! Ale po przekroczeniu 21 idzie się lepie, po 30 lekko, a na widok magicznego układu cyferek 4 oraz 1 mordka cieszy się każdemu. Bo to radość niesamowita!
![]() |
| Punkt medyczny-punkt krytyczny i szczyt. |
"Co? Zmęczona jesteś?" słyszę, "Nie no skąd, udaję tylko, żeby Tobie nie było głupio" odpowiadam.
O 6 mam kryzys. Kawa, gdzie jest kawa, Królestwo za kawę! O tym organizatorzy nie pomyśleli... więc taki mały minus, ale nadrobiliście pozytywnym nastawieniem.
Przysypiam na fotelu w siłowni, potem na kanapie. Podchodzi Pan lat 60+. Opowiada o maratonach, które biega w 3h, półmaratonach w 1h20 min. Poleca jakaś maść na bóle mięśni. Podziwiam formę, ale nie mam siły na większy entuzjazm.
Przysypiam na fotelu w siłowni, potem na kanapie. Podchodzi Pan lat 60+. Opowiada o maratonach, które biega w 3h, półmaratonach w 1h20 min. Poleca jakaś maść na bóle mięśni. Podziwiam formę, ale nie mam siły na większy entuzjazm.
Mam plan, aby dobić do 42 wejść i zdobyć Elbrus. Dobijam. Schodzę. Siadam. Pie*lę, dalej nie idę.
"Co tak będziesz siedzieć i czekać, dawaj dalej" słyszę. Wstaję i idę.
I za każdym razem myślę, że to już ostatnie wejście, że więcej nie chcę, nie muszę nikomu nic udowadniać, przyszłam z ciekawości, dla towarzystwa, nie dla wyniku. Ale znów widzę, że ktoś mi macha ręką krzycząc "Dawaj, dawaj, nie poddawaj się". Więc idę, nie poddaję się! Choć nogi, plecy i ręce bolą. I tak do samego końca. Jest kilka minut przed 9. Zjeżdżam, wiem, że kolejnego wejścia już nie zaliczę.
I za każdym razem myślę, że to już ostatnie wejście, że więcej nie chcę, nie muszę nikomu nic udowadniać, przyszłam z ciekawości, dla towarzystwa, nie dla wyniku. Ale znów widzę, że ktoś mi macha ręką krzycząc "Dawaj, dawaj, nie poddawaj się". Więc idę, nie poddaję się! Choć nogi, plecy i ręce bolą. I tak do samego końca. Jest kilka minut przed 9. Zjeżdżam, wiem, że kolejnego wejścia już nie zaliczę.
![]() |
| No proszę Państwa... końcóweczka! Jeszcze 3 godzinki i lecimy do domu. |
![]() |
| Finish. |
Najlepszy zawodnik pokonał dystans 104 razy! Jak Ona to zrobił? Nie wiem. Szedł szybko, jadł w biegu, może coś tam odpoczywał, ale niewiele. Harpagan jakiś, człowiek z żelaza! Obowiązkowo fota ze zwycięzcą.
![]() |
| Glory glory hallelujah. |
To był najdziwniejszy bieg w mojej dotychczasowej karierze. Bardzo wyczerpujący, bardziej niż maraton. Wymagający siły nie tylko w nogach, ale w głowie. Monotonne wchodzenie po schodach było strasznie nużące, pomimo dobrego towarzystwa.
I niektórzy mogą pukać się w głowę, że to bez sensu, że po co, że jesteśmy wariatami. Jesteśmy nimi w rzeczy samej. Ale kto nie był 6 i 7 lutego na schodach Marriottu nie uwierzy, że mimo wysiłku świetnie się bawiliśmy... do upadłego... dosłownie.
Czy jeszcze spróbuję? Hmmm
Nie zdobyłam najwyższego szczytu świata... A ambitna ze mnie bestia. I lubię nowe wyzwania.
Kropka.










Komentarze
Prześlij komentarz