Półmaraton Świetych Mikołajów

Toruń

06.12.2016

To był ostatni półmaraton w tym sezonie. Miałam głębokie obawy... jechać... nie jechać... Ostateczną decyzję podjęłam po konsultacji z kolegą ortopedą (Jak bardzo chcesz możesz biec, ale potem zrób Sobie przerwę... coś czuję, że zostaniesz moją ulubiona pacjentką :P) No to JADĘ!
Pobudka o 4.30... tzn. miała byc o 4.30, ale oczywiście zaspałam (LG w budziku mają taką opcję: odrzuć lub uśpij... Nie wiem jak Wy, ale Ja z rana nie myślę... Nigdy nie wiem którą opcję wybrać... odrzuć, uśpij, odrzuć uśpij...aaaa! Zawsze to mylę z rana... no bo jak by nie mogli napisać: drzemka, strasznie to mylące dla mnie). Obudziłam się godzinę przed wyjazdem (cholerny LG, budzik Sobie kupię...a nie, mam przecież...mama mi kupiła kiedy spóźniłam się na samolot kiedyś... ale bateria się wyczerpała... ok... kupić baterię muszę, nie budzik).
Zdążyłam! Jedziemy! Dojeżdżamy przed czasem. No i się zaczęło...
Wędrówka opłotkami po pakiet startowy, widzimy ludzi z pakietowymi "reklamówkami" to znak, że idziemy dobrze. Ok. Docieramy... kolejka...standard... Ok...moja kolej... Rach ciach odbieram pakiet...uff. Zaglądam, uf... koszulka w rozmiarze S... ale męska... o żesz... Robię awanturę, że w takiej nie pobiegnę (a koszulka była wymagana przez organizatora, podobnie jak czapka Mikołaja)... w efekcie dostaję damską M i dwa batony na otarcie łez. No dobra... jedzeniem łatwo mnie przekupić i udobruchać. Pakiety odebrane, więc lecimy się przebrać, założyć te śmieszne wdzianka i czapeczki. Ja od Siebie dorzuciłam skrzydła oraz spódniczkę.
Lecimy na start. Jest wesoło, pełno Mikołajów, wszyscy na czerwono, aż zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie wróciliśmy do epoki sprzed 1989...ale nie PIS rządzi, jest ok (no może nie do końca ok, ale nieważne). O kolejkach do toalet nie będę się rozpisywać... były, ale to standard. Ok...ustawiamy się na starcie i ...lecimy!!! Początkowo trasa wiodła przez Stare Miasto, które jest wybrukowane. Moja stopa nie była zadowolona i zaczęła wyrażać swoje niezadowolenie od początku. Ale nic to nie słucham... Niech sobie pogada (stopa jest kobietą...pogada, pomarudzi, strzeli focha i jej przejdzie). Biegnę dalej. Dużą część trasy towarzyszy mi znajomy biegacz i wszystko idzie ładnie i pięknie, kibice dopingują, my uśmiechamy się szeroko i machamy łapkami. Niestety na biegu tak jak w życiu, wszystko co proste i piękne szybko się kończy. Po ok. 10 km ucina się trasa po mieście i wpuszczają Nas w las...No i tu zaczyna się prawdziwa zabawa... Dużo piachu, kilka podbiegów, Pan na rowerze, który ciągle proponuje, że chętnie zabierze mnie na bagażnik. Podbiegamy... widać tą czerwoną masę Mikołajów, którzy już zbiegają... niesamowite... Radio traci zasięg (zawsze biegam z muzyką), więc słyszę, co ludzie do mnie mówią. A reakcje na moją stylizację były bardzo pozytywne: "Skąd się tu wziąłeś Aniołku" - odp "Z nieba spadłam" (no takie słabe teksty, ale ogólnie miło). Inne: "OOO Jaki ładny Aniołek tutaj biegnie"... "Tobie to łatwiej, bo masz skrzydła", "Chyba źle ze mną, bo widzę Anioły"... Na końcówce zaś: "Ciągnij, ciągnij Aniołku"... Eeee, jakoś dwuznacznie mi to brzmiało. Muszę przyznać, że na tasie było bardzo wesoło. Jednak punkty odżywcze ustawione na 5 i 15 km... dla mnie to zdecydowanie za mało. Zresztą organizatorzy nastawili się zapewne na ujemne temperatury (a było bardzo ciepło, wręcz wiosennie, grzałam się w tej Mikołajowej czapie), w związku z czym na trasie częstowali Nas gorącą herbatą... hę... Punkt na 15 km był bardzo źle zorganizowany... jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, abym sama nalewała sobie wodę do kubka...straciłam na tym trochę czasu. Ale w przypadku tego biegu nie chodziło mi o bicie rekordów. To był mój ostatni start, na nie atestowanej trasie, chciałam się dobrze bawić, bo kocham te imprezy! I tak właśnie było! Dotarłam do mety żółwim tempem, ale z uśmiechem na twarzy. Mój czas nie powalił na kolana 1.59.04, najgorszy jaki dotychczas uzyskałam. Ale to nie ważne. Następnym razem (jeśli pobiegnę) zabiorę ze sobą cukierki, aby rozdawać dzieciakom na trasie... teraz mogłam im tylko przybijać "piątki" i nie wiem kto miał z tego większy fun...dzieciaki czy Ja...
Dobiegłam, pożarłam żurek oraz słodką bułkę. Medal w kształcie dzwoneczka. Ładny. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Poradnik kibica

Bieg Rzeźnika, czyli nie tak miało być...

100 miles of Istria