Kuchnia biegacza
CZYLI O TYM JAK ZOSTAŁAM CHU...tzn KIEPSKĄ PANIĄ DOMU
Każdy biegacz wie, że oprócz przebierania nogami ważnym składnikiem aktywności biegowej jest odpowiednia dieta. Portale biegowe serwują całe mnóstwo porad jak jeść, kiedy jeść, co jeść oraz jak przygotowywać posiłki.Moje śniadanie składa się zwykle z jogurtu naturalnego z płatkami pszennymi, do którego dorzucam banana, orzechy, siemię, słonecznik. Chyba nie wygląda to apetycznie..."Znów jesz to gówno" usłyszałam kiedyś podczas śniadania... no cóż nie każdemu może się podobać. Mi smakuje... serio.
Obiad to zazwyczaj makarony... w różnej postaci, kasze z warzywami, a też soczewicy czy cieciorki sobie nie odmawiam. No ale nie będę się o tym rozpisywać. Nie jestem dietetycznym guru... mimo wszystko jem co lubię i staram się odżywiać racjonalnie.
Dziś po rowerowym treningu MTB w Kampinosie postanowiłam uzupełnić
spalone kalorie i przyrządzić makaron ze szpinakiem i pieczonym łososiem
z dodatkiem koziego sera... na bogato, a co...należy mi się!
No więc zaczynam, oczywiście wszystko w pośpiechu, bo głodna, bo mało
czasu... Łosoś surowy więc postanawiam wrzucić do piekarnika po
uprzednim oprószeniu go różniastymi przyprawami. 20 minut pieczenia...
nie ma nic prostszego... Okazuje się, że nie mam folii do
pieczenia...Damn! znów nie zrobiłam zakupów jak należy. Wpadłam do LIDLA
po treningu, tuż przed zamknięciem i biegałam między półkami, jak na
nocnej wyprzedaży w Media Markt. Mój błąd.. Ok... wezmę naczynie
żaroodporne. O mam.. znalazłam jakieś, które dostałam na parapetówkę,
czy tam inne urodziny. Pakuję łososia i sio do piekarnika... Nawet
czasoodliczacz (po ang. TIMER) włączyłam na wszelki wypadek... ależ
jestem z siebie dumna, radośnie podskakuję przygotowując resztę
składników do mojego perfekcyjnego dania. Wszystko idzie jak z płatka.
Makaron i szpinak już gotowe... Ok... pika czasodliczacz (czyt. TIMER).
Wyjmuję łososia... i jakież moje zdziwienie... Pokrywa od naczynia z
poliuretanu czy innego polimeru jakoś straciła swój pierwotny kształt...
No bo kto robi naczynie żaroodporne z taką pokrywką??? No cóż trudno,
pozostaje makaron ze szpinakiem... tylko łososia szkoda wielka. A miało
być tak pięknie...
Taka refleksja mnie naszła podczas jedzenia
wybrakowanego makaronu... Jak to się stało, że z perfekcjonistki,
pedantki, a wręcz kury domowej, krzątającej się cały weekend przy garach
(lubiłam to nawet... zakupy, bieganie z siatami, gotowanie rosołu w
niedzielny poranek, skrobanie marchewki, czy ugniatanie ciasta na
rogaliki) przeobraziłam się tzw. "chujową Panią domu". Odpowiedź
nasunęła się sama. Poświęcając się jednej rzeczy inne spychamy na drugi
plan. I może dziś łososia schrzaniłam, bo na szybko i w biegu i gdzieś
mój mózg się zapodział... ale za to pół dnia kręciłam na dwóch kółkach
po Kampinosie, zamiast latać z siatami w poszukiwaniu idealnych
produktów na idealny obiad.
I jestem szczęśliwa!
A makaron podobno był dobry i bez łososia.

Komentarze
Prześlij komentarz